Szkoła Kębłów
Wspomnienia Józefa Trznadla

Józef Trznadel syn Wojciecha i Marii z domu Hyjek, urodzony 3 lutego 1912r. w Kębłowie. Odbył służbę wojskową w okresie od 28.12.1934 r. do 5.03 1936r. jako ułan w jednostce wojskowej w Bochni k/Krakowa. Był żołnierzem II wojny światowej. W sierpniu 1939 r. zmobilizowany do jednostki wojskowej w Dębicy. Brał udział w kampanii wrześniowej do 24. 09. 1939 r. ,w tym dniu zabrany jako żołnierz – jeniec wojenny do niewoli niemieckiej ,utracił dokumenty.

Trzy miesiące  przebywał w łagrze. Wówczas był wywożony do pracy w folwarku. Następnie został zabrany do pracy w gospodarstwie niejakiego Jordana Ericha w  miejscowości Horst, powiat Pyritz. Pracował do końca lutego 1945 r. jako robotnik rolny. Po ucieczce do kraju zamieszkał w domu rodzinnym w Kębłowie. Założył rodzinę. Zmarł 17.01.1993r. Pochowany na cmentarzu parafialnym w Padwi Narodowej.

Był patriotą i gorącym katolikiem. W okresie powojennym nie chciał należeć do żadnej komunistycznej organizacji zrzeszającej byłych żołnierzy, co spowodowało wpisanie nieprawdziwych danych do wydanej w 1949 roku w PRL-u książeczki wojskowej. Za swoje patriotyczne poglądy został żołnierzem zapomnianym, nieodznaczanym, a niekiedy szykanowanym.

Wspomnienia Józefa Trznadla

 Byłem kilkunastoletnim chłopakiem i, jak żaden z gospodarskich synów, nie mogłem narzekać na brak zajęć. Każdy zagon był obsiany ziarnem, tak bardzo potrzebnym do życia ludzi i zwierząt. Cepami młóciliśmy zboże. Wieczorami, jadąc wierzchem na koniach, prowadziliśmy je na pastwiska. Tam pętaliśmy im nogi, a sami paliliśmy ogniska, piekliśmy ziemniaki i snuliśmy różne opowieści. To była wspaniała rozrywka, która trwała nieraz do 1 w nocy.

Niekiedy umawialiśmy się na 3 nad ranem i z motykami na ramionach ruszaliśmy pieszo na Babule. Pewnego razu, idąc przez Wygwizdów, postanowiliśmy wstąpić do Żyda Heli (mieszkał naprzeciwko dzisiejszych Hit-Delikatesów – przyp. red.). Dopiero świtało, więc mocno zastukaliśmy w okno. Żyd gotów był sprzedawać przez całą noc, bo szkoda mu było zysku, toteż i do nas wstał. Wtedy poprosiliśmy o jednego papierosa, a było nas sześciu, Hela sprzedał go nam, ale widzieliśmy że mocno się zdenerwował.

Motykami wykopywaliśmy w lesie pniaki. Następnego dnia wozem zwoziliśmy je do wsi i rąbaliśmy na opał.

Kiedy miałem 22 lata, razem z pięcioma innymi chłopakami ze wsi, zostałem powołany do wojska. Każdy z nas marzył o pięknym mundurze i oficerkach. Stanęliśmy przed Wojskową Komisją Uzupełnień. Okazało się, że zakwalifikowany zostałem tylko ja. Nie mogłem ukryć dumy, bo przecież naśmiewali się ze mnie, że mnie nie przyjmą, bo jestem niski.

W jednostce w Bochni k/Krakowa zostałem ułanem. Z domu wyniosłem miłość do koni. Umiałem się z nimi obchodzić i w wojsku radziłem sobie nieźle. Po odbyciu służby wróciłem do domu, ale nie pobyłem w nim długo. 20 sierpnia 1939 roku dostałem kartę mobilizacyjną. Wiedziałem już co nas czeka - wojna. Trafiłem do Dębicy. Dostałem mundur, konia i szablę.

Dotarliśmy wypierani przez Niemców do Sanu. Dowództwo zdecydowało o poddaniu. Za Sanem byli Rosjanie. Jeden z moich kolegów poszedł na brzeg i zapytał ich:

- Po szto wy tu priszli?
- Eta wsio naszo! –krzyknął pokazując w naszym kierunku.
Józek złapał karabin, chciał w przypływie desperacji do niego strzelać. W ostatniej chwili za ramiona złapał go dowódca:
- Co robisz?! Tu Rosjanie, tam Niemcy! Chcesz, żeby nas wszystkich rozstrzelali?!

Gdybym tylko miał cywilne ubranie! Tak łatwo byłoby uciec do domu! Tymczasem oddaliśmy broń, dokumenty, książeczki wojskowe. Niemcy spędzili nas na stacje kolejową.

Tu dobę czekaliśmy na pociąg. Wojsko niemieckie otoczyło stację. Kilku naszym udało się uciec, bo dostali od cywilów ubranie. Ja takiego szczęścia nie miałem. Wagonami pojechaliśmy do Niemiec. Wszyscy zastanawialiśmy się, co nas czeka. Przywieźli nas do Starogardu Szczecińskiego, do obozu jenieckiego.

Z obozu wyprowadzali nas do folwarku do prac polowych. Wyrywaliśmy rzepę na polu. Był grudzień. Siarczysty mróz. Nie miałem się w co ubrać. Potwornie marzłem, owijałem więc nogi płóciennymi workami. Skąpe racje żywieniowe sprawiały, że zaczęliśmy cierpieć głód.

Po kilku miesiącach zostałem przydzielony niemieckiemu ,,bauerowi”, Erichowi Jordanowi do wsi Horst, powiat Pyritz. Miałem pracować u niego w gospodarstwie, bo młodzi Niemcy byli na froncie. Gospodarz był dla mnie dosyć dobry, ale jego ojciec nie chciał mi w ogóle dawać jeść. Był dla nas okrutny. Mój los chyba wzbudził litość w jego 10-letniej wnuczce, która czasem w pole przynosiła mi kromkę chleba.

Nigdy nie podała mi go do ręki, zawsze pozostawiała na skraju pola.

To wszystko, czego nauczyłem się w domu, robiłem w niemieckim gospodarstwie: orałem, plewiłem ziemniaki, karmiłem zwierzęta w oborze. Czasem kazali mi gotować w parniku ziemniaki dla świń. Cieszyłem się z tego, bo jak byłem głodny ,mogłem się ich najeść. Zdarzyło mi się, kiedy gospodarze byli zajęci, a ja gotowałem ziemniaki, że udało mi się złapać kurę. Oprawiłem ją i ugotowałem w parniku tak, żeby nikt się nie dowiedział.

-Tak dawno nie jadłem mięsa! Tak bardzo chciałem przeżyć!

Jeden z moich kolegów z obozu niemieckiego,Władek, trafił na okrutnego gospodarza niemieckiego, który się nad nim znęcał. Doprowadzony do rozpaczy rzucił się na niego i w przypływie złości pobił go. Po dwóch tygodniach Niemiec zmarł, jak jego rodacy osądzili z powodu pobicia. Nam wydawało się raczej, że ze starości, ale nie wolno było się odezwać. Zebrali nas, Polaków z wszystkich gospodarstw, i zaprowadzili do lasu. Tam na polanie powiesili Władka, a nam kazali biegać wokoło i patrzeć na niego. Nie mogliśmy. Odwracaliśmy głowy, ale kto to zrobił, dostawał solidnie kolbą w żebra tak, aż w oczach robiło się ciemno.

W jednym z gospodarstw miałem kolegę spod Mielca, z którym czasem się spotykałem. Podczas działań wojennych Ludwik został ranny w biodro. Rana się nie goiła. Kuśtykał i nie

bardzo nadawał się do pracy w polu. Niemcy uznali, że nie ma z niego wielkiego pożytku

i postanowili dać mu odpowiednie papiery i wysłać do domu. Ludwik był szczęśliwy. Po latach, kiedy to wspominam, myślę, że gdyby trafiło to na Rosjan, po prostu by go zabili.

Poprosiłem Ludwika, żeby przysłał mi list, w którym dokładnie opisze mi drogę do domu. Planowałem ucieczkę. Tymczasem moje umiejętności zaczęły ułatwiać mi życie. Naprawiłem gospodarzowi buty, potem innemu. Dostałem parę groszy. Dzięki temu mogłem zbierać pieniądze na powrót do domu.

Od małego przyuczony byłem do pracy w gospodarstwie, więc i tu pracowałem. Jednego razu poszedłem do lasu naciąć gałęzi brzeziny, chciałem zrobić miotłę. Niemal natychmiast przybiegł za mną gospodarz i nakrzyczał na mnie, że tego nie wolno robić, że za to mogą mnie zabić. Ale zadowolony był z nowej miotły.

Niedługo potem dostałem list od Ludwika, tak więc miałem mapę powrotu do domu. Czekałem na sposobną chwilę i wreszcie uciekłem. Kupiłem na stacji kolejowej bilet zgodnie z tym, co opisał mi Ludwik. Na peron wjechał pociąg, ale nie wiedziałem czy to ten właściwy. Zapytałem stojącego na peronie dróżnika. Ten zmierzył mnie od stóp do głów. Pomyślałem, że to koniec, złapią mnie i zabiją.

Pociąg  zaczął ruszać, a on krzyknął wskazując na pociąg:

-Schnell! Schnell!

Granicę postanowiłem przekroczyć nocą, zgodnie ze wskazówkami: las, łąka, duży rów, mały rów, łąki. Kiedy zobaczyłem światła, odetchnąłem, bo cały czas bałem się, że mnie schwytają. Zapukałem w szybę na zewnątrz. Na zewnątrz wyszedł gospodarz.

- Chciałbym przenocować do rana.

Chłop popatrzył na mnie i powiedział tylko:

- Chodź.

Zaprowadził mnie do izby. Oczom moim ukazał się niezwykły widok: cała podłoga wyścielona była słomą, na której spali ludzie:

- Tyle mam tu uciekinierów - powiedział gospodarz - że nie mogę cię już zmieścić. Idź do następnej chaty może cię przenocują.

Po pięciu latach niewoli, w 1945r., wróciłem do rodzinnego domu w Kębłowie.

Niemców już w Polsce nie mieliśmy, ale rzeczywistość powojenna okazała się równie trudna jak w czasie wojny. Polska była znowu pod zaborem rosyjskim. Nie chciałem zapisywać się do żadnej komunistycznej organizacji zrzeszającej byłych żołnierzy. W 1949 r. dostałem nową książeczkę wojskową, chociaż walczyłem jako ułan w książeczce komuniści nazwali mnie woźnicą. Ci byli żołnierze, którzy zapisywali się do partyjnych organizacji byli odznaczani i awansowani, natomiast ja pozostałem prostym szeregowym.

Szkoła Kębłów - zdjęcia współczesne